Obserwatorzy

poniedziałek, 24 września 2018

Miasto "przy okazji" - Komarno

- Słuchajcie, ale chyba tej trasy nie pokonamy "na raz"?
- No raczej, trzeba gdzieś przespać. 
Trzeba, trzeba. Wiadomo, że jak się ma do pokonania granicę serbsko-węgierską, to raczej nie ma szans, by gdzieś dojechać w planowanym czasie. 
No to myślimy o noclegu po drodze. Samo spanie to nie problem; hoteli, moteli, pensjonatów i stacji benzynowych (bo przecież tam też można przekimać w aucie kilka godzin i jechać dalej) w bród,  ale marzy się, żeby "przy okazji" coś zobaczyć, a jednocześnie dojechać jak najdalej. Bo czas goni, a  do domu daleko.
I tak jadąc palcem po mapie, a właściwie po ekranie telefonu, dotarliśmy do granicy węgiersko-słowackiej. No i uznaliśmy, że fajnie jest. Damy radę, dojedziemy, a "przy okazji"  spędzimy sobie wieczór przy słowackim piwku.
Tak pokrótce wygląda historia naszych odwiedzin w przygranicznym miasteczku - węgierskim Komarom, słowackim Komarnie. Znaleźliśmy bardzo klimatyczny hotelik w dawnej synagodze po słowackiej stronie miasta. Każdy pokój w innym stylu, sympatyczny ogródek, spokojna okolica.


A po zameldowaniu i pierwszym piwku w hotelowej restauracji ruszamy "w miasto". Nie są to już bałkańskie klimaty, wieczorem, jak to często w naszej części Europy bywa, miasto po prostu śpi. Większość lokali zamknięta, na ulicach pusto, cisza i spokój. Ten spacerek pokazuje nam, że miasteczko bardzo przyjemne, dlatego postanawiam powtórzyć wycieczkę rano.


I z rana wyruszam, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Ale, kiedy wróciłam i pokazałam zdjęcia, odbyłam tę trasę jeszcze raz, bo innym się żal zrobiło i "też chcieli". Kocham Bałkany, ale muszę powiedzieć, że po tym bałkańskim (cudownym) chaosie, hałasie, bałaganie urzekła mnie cisza, spokój i...czystość słowackiego Komarna.  Chciałoby się zostać jeszcze chociaż jeden dzień. A póki co zapisałam to miasteczko na mojej liście "kiedyś znowu" 😉











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodając komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych. Mam jednak nadzieję, że nikogo to nie zrazi do komentowania 😉